Metody, techniki, materiały dydaktyczne - jak uczyć przedszkolaki języka angielskiego

Projekt: Metody, techniki, materiały dydaktyczne - jak uczyć przedszkolaki języka angielskiego (Kamerun)

niedziela, 5 września 2010

Powietrzne wspomnienia

Jeszcz kilka dni temu strasznie przejmowalam sie zagubionym szkoleniowym koralikiem, dzis siedze juz w samolocie uzbrojona w cala mase amuletow majacych uchronic mnie przed kazdym z rodzajow nieszczsc. Oprocz talizmanow otacza mnie cala grupa misjonarzy, ktorych mialam okazje byc przewodnikiem na lotnisku, teraz jednak licze na to, ze odwdziecza sie na miejscu. Kilkq ostqtnich dni minelo strqsznie szybko i bardzo spiaco. Najpierw wrocilam ze Szkocji i od razu wzielam sie do pracy. W koscierskim przedszkolu "Bluebell" przeprowadzilam zajecia nt Afryki. W koncu przedszkolaki z partnerskiego przedszkola powinny wiedziec cos o tym tajemniczym kontynencie. Maluchy dzielnie odpowiadaly na pytania. Wspolnie wybralismy sie na targ, zbudowalismy pigmejska chate oraz poznalismy przedszkolaki z Kamerunu. Zajecia sie skonczyly, a ja wrocilam do domu i zaczelo sie wielkie pakowanie. Wielkie w sensie doslownym, bo spakowac 50 kg bagazu to sztuka, tym samym zajelo mi to -h. W miedzy czasie staralam sie zostac gwiazda, a dokladniej promowac projekt, bo wspolnie z pania A. w tym roku stawiamy na PR. Udzielilam wywiadu w prawdziwym radio WOW i dla gazety oraz zadbalam o nagranie w telewizji po powrocie. To nie koniec obowiazkow przedwyjazdowych. Najtrudniejszym ze wszystkich jest zawsze dla mnie pozegnanie z rodzina i przyjaciolmi. Pozegnania maja rozne twarze: twarz placzacej matki, ktora kocha i cierpi, ale wciaz wspiera, zaklopotanej przyjaciolki pytajacej "bedziesz miala jakizs bialz dzieci w tym swoim przedszkolu?", kamiennej twarzy dziadka po ktorej ukradkiem splywa lza.n Kazda z nich zostaje na dlugo w mojej pamieci i towarzyszy mi w dobrych i zlych chwilach. Po odprawieniu wszystkich przedwyjazdowych rytualow pozostalo mi jeszcze spotkanie z koordynatorka oraz mentorami projektu. Dzieki szkoleniom moje obawy i watpliwosci zostaly rozwianz. A musze sie przyznac, ze ten wyjazd wyjatkowo mnie stresowal. Od poczatku nie traktowalam jego w kategorii kolejnej podrozy, wiaze z nim wiele nadzieji i podchodze do niego bardzo ambicjonalnie.
Wystartowalam sama, ale nie samotna, bo do samej bramki odporowadzili mnie przyjaciele, koordynatorka oraz tata. Po wyladowaniu w Brukseli cwekala juz na mnie siostra Tadeusza i jej swita. To wlasnie tu w malej wiosce pod stolica Belgii spotkalam pierwszych w zyciu misjonarzy. Fakt, ze nie rozpoznalam, ze sa duchownymi mowi sam za siebie. Misjonarze to nietuzinkowi ksieza o niesamowitych bagazach doswiadczen. chyba sie polubilismy. Tak wiec siedze sobie teraz otoczona towarzystwem misyjnym i spogladam na afrykanska ziemie. Minelam juz Alpy, Sahare, obecnie lece nad lasami rownikowymi. Chyba jestem juz w Kamerunie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz