Metody, techniki, materiały dydaktyczne - jak uczyć przedszkolaki języka angielskiego

Projekt: Metody, techniki, materiały dydaktyczne - jak uczyć przedszkolaki języka angielskiego (Kamerun)

niedziela, 7 listopada 2010

Szczytowanie w wersji single nie zawsze kończy się zdobyciem szczytu

Decyzję o wyjeździe z Londji przekładałam, aż dwa razy. Uwierzcie mi naprawdę byłam zmęczona opalaniem się i bujaniem w fotelu, czytając książkę. Początkowo próbowałam przekonać Fransisco żeby pojechał ze mną na inną plaże, zmienilibyśmy palmy i język, ponieważ Limbe, do którego chciałam jechać znajduje się w anglofońskiej części Kamerunu. Fran najpierw się zgadzał w czwartek jednak definitywnie powiedział, że stęsknił się za morzem i do końca tygodniu decyduje się robić nic. Tym samym ja zarezerwowałam dwudniową wyprawę na Mt. Cameroon. Noc przed wyjazdem z Londji była straszna, nie mogłam zasnąć rozmyślając jak poradzę sobie sama z tyloma przesiadkami, będę musiała przesiąść się w Douali słynącej z przestępczości, co się stanie kiedy dojadę na miejsce po zmierzchu itp. Bardziej od samej góry bałam się podróży. Tak jak zaplanowałam porannym autobusem udałam się do Douala, ale nie tak łatwo gdyż podróż ta trwała 7h (zazwyczaj trwa 4h), autobus się zepsuł po drodze itp. Kiedy dotarłam na miejsce z którego rozpoczyna się zdobywanie góry był już wieczór. Na szczęście w każdym autobusie znalazła się jakaś osoba pragnąca zaopiekować się biedną białą nie mówiącą po francusku. Od Douala było już zdecydowanie lepiej, ludzie mówili po angielsku, w sumie to w wersji zbliżonej do angielskiego, bo tu a Kamerunie mówi się w pigeon English, śmieszny, ale w końcu coś rozumiałam. Po dotarciu do stóp góry Kamerun pracownicy agencji, w której wykupiłam wycieczkę super mi pomogli. Poczekali na mnie w biurze po godzinach pracy, zjedliśmy razem kolacje ( banany i cola, bo niestety mój żołądek odmówił posłuszeństwa już w środę) i znaleźli dla mnie hotel. Noc minęła spokojnie i końcu się wyspałam. W Lonjdi pomimo współspacza i jego maczety (z którą sypiał) , nie wysypiałam się. Rano o 7.00 spotkałam się z moim przewodnikiem i tragarzem. Chwilę później rozpoczęliśmy zdobywanie szczytu. Z początku było bardzo ciężko po malaryczny stan zdrowia oraz rozstrojenie żołądka dawało się we znaki. Niestety od rana strasznie padało, a okolice góry góry Kamerun są najbardziej wilgotnym miejscem na ziemi. Nie przerażało mnie to i tak dzielnie maszerowałam. Najpierw mijaliśmy wioski, więzienie pracy, później zaczął się las deszczowy. Przemarsz lasem pomimo śliskości była super. Po dwóch tysiącach skończyła się linia lasu i zaczęła się sawanna. Mi powoli zaczynało kończyć się powietrze. Bardzo szybko skończyła się silna wola a wraz z nią energia. Początkowo pomimo braku wszystkiego niezbędnego podczas wędrówki postanowiłam kontynuować, decyzja ta związana była również z brakiem zdrowego rozsądku. Na szczęście po zdobyciu drugiego schroniska zdecydowałam się na zejście z góry i porzucenie marzenia o zdobyciu w pojedynkę góry Kamerun. No nie zupełnie w samotnie, bo cały czas towarzyszyli mi wspaniali ludzie- mój przewodnik Mathias i tragarz- Nut. To była moja pierwsza górzysta porażka. Schodzą z góry cały czas myślałam dlaczego tak naprawdę nie udało mi się jej zdobyć. Nie lubię wędrować samotnie, brakowało mi Tomasowego „Milaczku dasz radę no idziemy”, Taty- „Młoda nie wymiękaj, no dasz radę”, Emilii i Kasi- „Aga, no chodź”, i w końcu Noachowego „Baby be carefull its slippery”. Brakowało mi moich najbliższych za którzy mi po raz pierwszy naprawdę zatęskniłam. O zmierzchu dotarliśmy do chaty numer 1 i rozpoczęliśmy przygotowania do nocy. Zjedliśmy wspólnie super kolację i wypiliśmy winko dedykowane mojemu szczytowi. Widocznie wyglądałam na rozczarowaną, ale mój przewodnik przyznał, że od początku widział, że brakuje mi sił i po 10 minutach wiedział, że nie uda nam się zdobyć szczytu, pochwalił mnie również, że pomimo widocznych chęci zachowałam zdrowy rozsądek. Nie mogąc pogodzić się z porażką zasypiając rozmyślałam wiąż dlaczego. W końcu zasnęłam. Poranek zaczął się dla mnie już o drugiej w nocy. Szybkie śniadanie i wędrówka w stronę Buea. We wiosce byliśmy na czas, zdążyłam na autobus do Younde. Pomimo niekończącego się deszczu, jednej latarki i niezliczonej ilości poślizgnięć podobał mi się wschód słońca nad góry, niestety tym razem nie dane mi było podziwiać go z samego szczytu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz